MALTA

2015 r.

Od pewnego czasu myśleliśmy o zwiedzeniu Malty, a tu proszę – Wizzair uruchomił właśnie połączenia na tę wyspę z Warszawy (i to z lotniska Chopina). Dobre ceny, fajne dni lotów (sobota-środa, czyli nie trzeba brać za dużo urlopu) – a więc lecimy:)

Wylot mamy 11 kwietnia o masakralnej 5 rano, więc jedziemy na lotnisko taxi w ciemnościach. Przed odprawą Sara się budzi, ale mamy tylko bagaże podręczne, więc wszystko idzie sprawnie. Po 4 godz. lotu lądujemy na lotnisku Malta International. W terminalu przylotów kupujemy 7-dniowe bilety autobusowe na całą wyspę, które kosztują tylko 6,5 euro (Sara – 2,3 euro). Jednym z autobusów oznaczonych jako X jedziemy pod mury Valetty, gdzie wiele autobusów zaczyna i kończy swoje trasy. Tam przesiadamy się w autobus jadący do miejscowości Sliema, gdzie mamy nocleg. Alborada Apart Hotel jest bardzo fajnie położony, blisko jest przystanek autobusowy i supermarket. Jest dość wcześnie i nasz pokój nie jest jeszcze gotowy, zostawiamy więc w recepcji plecaki i idziemy na kamienistą plażę. Wypijam pierwsze miejscowe piwko Cisk i robimy sobie mały piknik. Po pewnym czasie instalujemy się w pokoju – jest duży, do dyspozycji mamy trzy łóżka, łazienkę, kuchenkę do gotowania i mały piekarnik. Za zarezerwowany online nocleg zapłaciliśmy ok. 30 euro/noc, więc całkiem dobrze wybraliśmy.
No dobra, ale nie przyjechaliśmy tu cieszyć się z hotelu, tylko zwiedzać. Jedziemy autobusem do pobliskiej – Valetty. Stolica Malty to otoczone murem miasto-twierdza. Te okolice ciągle były atakowane przez różnych zbójów, więc wiele tutejszych miast ma charakter obronny. Wewnątrz murów teoretycznie nie ma ruchu kołowego, ale widać trochę samochodów. Miasto jest niewielkie, fajnie zwiedza się je pieszo. A jest co oglądać. Najpierw podziwiamy XVI w. Konkatedrę św. Jana – kościół zakonu joannitów, którzy przenieśli się tu po upadku Jerozolimy. Przechadzamy się wąskimi uliczkami, oglądamy mury obronne, malownicze place, liczne rzeźby świętych na narożnikach budynków, a także bazylikę Matki Boskiej z charakterystyczną kopułą, która widnieje chyba na wszystkich pocztówka z tego miasta. Valetta bardzo nam się podoba, przypomina chorwacki Dubrownik – na niewielkiej powierzchni jest tu mnóstwo historycznych budynków. Po południu wracamy do Sliemy, robimy zakupy (ceny niewiele wyższe niż w Polsce) i w pokoju hotelowym jemy kolację.



Następnego dnia jedziemy autobusem do miejscowości Rabat. Tuż obok końcowego przystanku jest fosa, a za nią mury i kolejne miasto-twierdza, Mdina. W dawnej stolicy Malty spacerujemy wąskimi uliczkami, oglądamy piękny kościół, a z murów podziwiamy panoramę – widać niemal całą wyspę, m.in. ogromny kościół-rotundę w miejscowości Mosta.
Potem idziemy pieszo do pobliskiego Rabatu, gdzie znów trafiamy w klimatyczne zaułki. W centrum dominuje XVI-w. Katedra Św. Pawła, ale naszym głównym celem są pobliskie katakumby św. Pawła. Apostoł przebywał tu przez kilka miesięcy po tym, jak u wybrzeży Malty rozbił się statek, którym płynął do Rzymu. Podziemne, bardzo wąskie korytarze, robią na nas wrażenie; Sara jest zachwycona – czuje się jak odkrywca. To zwiedzanie wywołuje u niej ogromny głód, więc na głównym placu miasta pilnie zamawiamy dla niej pizzę z jajkiem, która jest tutejszym przysmakiem. 
Wracamy na główny przystanek, skąd jedziemy oglądać pobliskie Klify Dingli. Są imponujące, mają ponad 200 m wysokości. W takiej scenerii spożywamy ogromne truskawki, które kupiliśmy u miejscowego rolnika. 
Wracamy autobusem pod mury Valetty. Idziemy na deptak, żeby zjeść inny miejscowy przysmak – królika. Mijamy siedzibę miejscowej Partii Pracy i okazuje się, że w środku właśnie go serwują. Zamawiamy po porcji, do tego piwko Cisk i miejscowy napój Kinnie (połączenie coli z goryczą pomarańczy), który świetnie smakuje – przypomina Campari. Porcje są ogromne, po ich zjedzeniu trudno się ruszyć. Ale co tam, przynajmniej zobaczyliśmy ten lokalny fenomen – siedziby maltańskich partii politycznych pełnią funkcję centrów kulturalno-rozrywkowych, w których ludzie jedzą, piją piwko, dyskutują, oglądają mecze... U nas to nie do pomyślenia. 
Wieczorem idę jeszcze sam na spacer wzdłuż wybrzeża do miejscowości St. Julian, gdzie bawią się lokalsi i turyści – jest tu zdecydowanie bardziej luksusowo niż w Sliemie.
W poniedziałek rano jedziemy autobusem do miejscowości Cirkewwa, skąd odpływa prom na sąsiednią maltańską wyspę Gozo. Tłok jest straszny, ciekawe co tu się dzieje w szczycie sezonu? Z autobusu wszyscy ruszają do terminalu promowego, ale my postanawiamy po drodze zobaczyć niezamieszkałą wysepkę Comino. Znajdujemy łódź, która za 10 euro/os. zabiera chętnych na trasie Cirkewwa-Comino-Gozo. Niespełna pół godziny później jesteśmy na wyspie, którą wielu uważa za najpiękniejsze miejsce na Malcie. Ruszamy na jej obchód – żar leje się z nieba, a nie ma tu żadnych drzew, tylko skały, niska roślinność i setki jaszczurek. Dochodzimy nad Crystal Lagoon, gdzie z niebieskiej wody wyrastają piękne formacje skalne. W pobliżu stoi jeden z dwóch budynków na wyspie – Wieża Świętej Marii (drugim jest hotel). Potem wracamy do miejsca przypłynięcia, nad Blue Lagoon. To miejsce przyciąga turystów niesamowitym błękitem wody. Jest też kawałek plaży, ale ludzi tu tyle, że ledwo można postawić stopę. Na szczęście na pobliskich skałach jest więcej miejsca i cień. Wskakuję z Sarą do wody, choć lekko nie jest, bo o tej porze roku jest jeszcze zimna. Po wyschnięciu idziemy na nadbrzeże, skąd łódź zabiera nas na krótką przejażdżkę po wodnych jaskiniach, a potem na kolejną wyspę, Gozo.
Obowiązują tu inne bilety niż na Malcie, ale komunikacja jest równie wygodna. Jednym z autobusów jedziemy do centrum miejscowości Rabat (nazywa się tak samo, jak miasto na Malcie:) Zwiedzanie zaczynamy od wizyty na deptaku i... pizzy, znów z jakiem. Ola wybiera pastę z szynką i parmezanem. Jedzenie jest dobre, a miły kelner opowiada, że niedawno był w Polsce i bardzo zasmakował mu żurek w chlebie. Tak sobie myślimy, że wielu obcokrajowców zna tę potrawę lepiej od Polaków, bo – wbrew temu co myślą za granicą – u nas wcale tak często się jej nie je. Potem idziemy do górującej nad miastem cytadeli. Kolejny raz trafiamy na wąskie uliczki i potężne mury obronne. Jedną z atrakcji jest też barokowa katedra Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny z XVII-w.
Idziemy na przystanek, na pobliskim skwerze widzimy sporo uchodźców. Wracamy autobusem do portu Mgarr, gdzie wsiadamy na wielki prom płynący bezpośrednio na wyspę Malta. Gdy przechodzimy koło kapitańskiego mostka, kapitan woła Sarę i pozwala jej usiąść w swojej kabinie przed urządzeniami sterującymi. Ale frajda! Po dopłynięciu do portu w Cirkewwa ludzie walczą o miejsce w autobusie, bo te wieczorami kursują rzadko. My wsiadamy gładko i po godzinie jesteśmy w naszym hotelu.
Ostatniego dnia jedziemy do oceanarium, którego ulotkę Sara upatrzyła sobie od razu po przylocie na Maltę. Jest ciekawie. Jedna z części obiektu stylizowana jest na wrak statku. Jest też specjalny tunel pod akwariami dla dzieci i większy dla dorosłych. W jednym z akwariów zęby szczerzy murena (podobno potrafi odgryźć rękę) – taka, w towarzystwie której nurkowaliśmy rok wcześniej w Belize. Są też ośmiornice, rekiny i inne ciekawe okazy. Po wyjściu z oceanarium pozwalamy jeszcze Sarze wyszaleć się na pobliskim placu zabaw, który urządzony jest z jajem, w stylu „podwodnego świata” – z batyskafem, sztuczną morską roślinnością itp. 
Po południu jedziemy do położonej na wschodnim krańcu Malty wsi rybackiej o dziwacznej nazwie Marsaxlokk. Wygląda jak z obrazka – kolorowe domy, błękitne morze i wielobarwne łodzie z wymalowanymi na kadłubach oczami, które mają zapewnić rybakom pomyślność. W jednej z licznych nadmorskich knajpek zamawiamy obiad – Ola je krewetki królewskie, my z Sarą rybę. Po uczcie wracamy autobusem do Sliemy i idziemy jeszcze na ostatni spacer nad morzem. Następnego dnia, wcześnie rano, pierwszym autobusem jedziemy na lotnisko. Lot mija szybko i jesteśmy w Warszawie. Za nami fajna wycieczka, w sam raz na kilka dni. Jesteśmy pod wrażeniem maltańskich krajobrazów i niesamowitej ilości zabytków upchanych na tak małym obszarze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz