LITWA-ŁOTWA-ESTONIA

2010 r.

Na początku czerwca 2010 r. nasza Sara miała niewiele ponad 6 miesięcy, ale pomimo to postanowiliśmy ruszyć gdzieś w drogę, choćby niedaleko. Wykorzystaliśmy długi weekend i pojechaliśmy samochodem do krajów bałtyckich.
     Niestety, z wolnego chciało skorzystać dużo więcej osób, przez co na wyjazd z Warszawy straciliśmy dwie godziny utykając w korkach. Ponieważ mieliśmy dość napięty plan, robiło się nerwowo. Do tego pod Wyszkowem złapała nas ogromna burza, którą musieliśmy przeczekać na stacji benzynowej. Później też się nie układało: w Łomży znów trafiliśmy na ogromne korki, a po wjeździe na Litwę, gdy było już ciemno, o mało nie zgubiliśmy podwozia na nieoznakowanym garbie zwalniającym na drodze. Swoje zrobiły też częste postoje na karmienie Sary (która dobrze zniosła podróż), ale to akurat planowaliśmy:)


Do Wilna dojechaliśmy po drugiej w nocy, ale jeszcze trochę zajęło nam znalezienie zabukowanego w Polsce hotelu (nigdy nie korzystamy z GPS-a, jesteśmy fanami map;). Ecotel ma średni, powiedzmy, standard, ale za to zlokalizowany jest blisko centrum. O trzeciej położyliśmy do łóżeczka śpiącą Sarę, sami też padliśmy.
     Rano nie ma lekko: pobudka! Trzeba zwiedzać, bo program był bardzo napięty. Po prysznicu, śniadaniu (w cenie noclegu) i spakowaniu się ruszyliśmy „w miasto”.
     Pierwsze kroki skierowaliśmy na pobliski stadion Żalgirisu, a potem do przepięknie zdobionego kościoła św. Piotra i Pawła na Antokolu z niesamowitym kryształowym żyrandolem w kształcie łodzi, który (Norbert) znałem z wcześniejszej wizyty na Litwie. Potem zrobiliśmy sobie spacer nad rzeką Wilią i doszliśmy do centrum, gdzie kontemplowaliśmy basztę Giedymina i katedrę z kaplicą św. Kazimierza. Ze względu na dziecko i upał zrobiliśmy sobie na jakimś skwerze mały piknik, a potem ruszyliśmy zobaczyć dom Adomasa Mickieviciusa, znaczy Adama Mickiewicza:), piękny gotycki kościół św. Anny i Ratusz, przed którym przewijaliśmy Sarę:) Na deser była wizyta w Ostrej Bramie ze słynnym obrazem, a stamtąd wróciliśmy, znów przez centrum, do hotelu po samochód, skąd wyjechaliśmy do Rygi.
   Droga była całkiem niezła, ruch niewielki, ale mimo to do stolicy Łotwy dotarliśmy zmęczeni – we znaki dała się nam jeszcze ciężka podróż na Litwę.

Bardzo szybko znaleźliśmy zarezerwowany wcześniej przyjemny hotelik Jacob Lenz położony niedaleko od centrum, w którym Sara natychmiast rzuciła się na łóżko „rozprostować kości”. Zobaczyliśmy też jaką frajdę sprawia jej odkrywanie nowych miejsc. Dopiero tu porządnie odpoczywamy po wariackim zwiedzaniu Wilna.
     Następnego dnia, solidnie wyspani, ruszamy na miasto. Na początek wchodzimy na pobliski stadion Skonto Ryga. Nie jest ogrodzony, więc nie trzeba kombinować. Rzadko tak się zdarza:) Potem maszerujemy z Sarą w wózku pod 35-metrowy Pomnik Wolności, pod którym żołnierze pełnią wartę honorową, oglądamy operę, a następnie maszerujemy wąskimi uliczkami po odnowionej starówce. Zatrzymujemy się pod słynnymi średniowiecznymi kamienicami Trzej Bracia, oglądamy kilka ciekawych kościołów, katedrę protestancką, secesyjny Dom Kotów z rzeźbami tych zwierząt na dachu, wreszcie wielkie hale targowe z super stoiskami rybnymi, na których były bardzo dziwne gatunki ryb. W końcu posilamy się w barze dla lokalsów świetnym chłodnikiem i pierożkami. Szkoda, że tu nie zawijają ich w gazety:)
     Wieczorem robimy zakupy w pobliskim hipermarkecie (ceny podobne jak u nas) i ucztujemy w hotelu.

Następnego dnia postanawiamy przejechać się nad Zatoką Ryską do pierwszego większego miasta w Estonii – Parnu, żeby choć trochę zorientować się w specyfice Estonii, która kojarzyła się nam ze Skandynawia. Zatrzymujemy się na poboczu, żeby na kocyku nakarmić Sarę, potem, już za granicą, kontroluje nas straż graniczna i jedziemy dalej. Droga jest świetna: choć niezbyt szeroka, to praktycznie pusta. Dookoła lasy i znaki – uwaga na łosie. Północ! Decydujemy się więc na szalony krok – jazdę, w sumie 310 km, do Tallinna. A przecież trzeba będzie jeszcze wrócić:)

Docieramy do stolicy Estonii i szukamy parkingu położonego jak najbliżej centrum, żeby nie tracić czasu. Zostawiamy samochód na przydworcowym placu (tego dnia za darmo) i idziemy pieszo z wózkiem na starówkę. Wspinamy się do pięknego, XIX-wiecznego Soboru Aleksandra Newskiego, oglądamy pobliski parlament – Riigikogu, potem baszty zamkowe, a następnie schodzimy niżej, żeby pokluczyć wąskimi uliczkami. Docieramy do Kościoła św. Olafa z ponad 123-metrową wieżą dominującą nad miastem, a potem robimy przerwę w niedrogiej knajpce z lokalnym jedzeniem. Na deser zostawiamy sobie jeszcze gotycki ratusz i mury miasta.
     Powrotna droga mija bardzo szybko. Wieczorem docieramy do Rygi i szukamy jakiejś knajpy z jedzeniem. Niestety, mimo że jest jeszcze widno, wszystko jest pozamykane, a miejscowi radzą nam udać się do McShita. A fuj! Ostatecznie kupujemy mega pizzę (strasznie droga), piwo i robimy wielką ucztę w hotelu. Uff, ponad 600 km za nami, do tego ostre zwiedzanie w jeden dzień!

Rano jedziemy na Litwę. Znów mamy fajny postój – rozkładamy kocyk na trawniku obok zdziwionych tirowców:) W miarę sprawnie dojeżdżamy do Kowna, choć drogi na Litwie nie są już tak puste jak te bardziej na północy. Przez słabe oznaczenie ulic kompletnie nie możemy znaleźć hotelu. Sporo kluczymy po mieście, w końcu się udaje. Tym razem przenocujemy w lepsiejszym, 3-gwiazdkowym Centre Hotel Nuova (cena przystępna), choć parking znajduje się na obskurnym dziedzińcu.
      Szybko ruszamy pieszo w kierunku centrum. Co warto zobaczyć? Synagogę i oczywiście starówkę, która nieco przypomina... Radom. Idziemy więc deptakiem, gdzie zatrzymujemy się na świetne i tanie jedzenie i piwko, oglądamy archikatedrę św. Piotra i Pawła, rynek z XVI-wiecznym ratuszem z 53-metrową wieżą, bazylikę i zamek, który akurat był w remoncie. Potem robimy spacer nad Niemnem, podziwiamy wielką cerkiew garnizonową i wracamy do hotelu.
      Rano wysypiamy się i spokojnie, już bez przygód, docieramy do Warszawy. Kraje bałtyckie zdobyte!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz