2009 r.
W
wakacje 2009 r. Ola była w dość zaawansowanej ciąży (5.
miesiąc), a ponieważ mieliśmy pewne uzasadnione obawy co do jej
przebiegu, nie zdecydowaliśmy się na żadną bardziej ekstremalną
wyprawę. Postanowiliśmy udać się tam, gdzie jest w miarę
niedaleko i czysto. No i gdzie jeszcze nie dotarliśmy wcześniej,
choćby stopem. Wybór był więc ograniczony i po dość długich
poszukiwaniach zdecydowaliśmy się na Portugalię – dotąd w
tamtym kierunku najdalej byliśmy w Madrycie. Wybraliśmy nie na
oblegane południowe wybrzeże, ale okolice Lizbony, gdzie mieliśmy
okazję trochę pozwiedzać.
Aby
nie przeszarżować, po raz pierwszy polecieliśmy z biurem podróży
– w cenie mieliśmy przelot i noclegi ze śniadaniem. Wybraliśmy
mało popularny kierunek: miejscowość Costa da Caparica, położoną
nad Oceanem Atlantyckim, kilkanaście kilometrów od Lizbony. Była
więc i plaża, czyli odpoczynek, i piękne miasto, czyli zwiedzanie.
Zamieszkaliśmy w ładnym hotelu Costa da Caparica. Był położony
nad samym oceanem. Do dyspozycji był basen.
Nasza
miejscowość to spokojne, 12-tysięczne miasteczko. W ciągu kilku
pierwszych dni obeszliśmy je całe dokładnie, zwiedziliśmy m.in.
praktycznie wszystkie knajpki. Od pewnego czasu, gdy trochę
przejadły się nam już muzea, podobne do siebie deptaki czy
kościoły, podczas podróży zaczęliśmy większą uwagę zwracać
na lokalne jedzenie. Pod tym kątem Portugalia trochę nas
zaskoczyła. Wybór nie był ogromny, brakowało też ulicznych,
małych punktów z jedzeniem. Fajne były za to większe restauracje,
oferujące przede wszystkim świetne ryby i owoce morza. Sporo było
też ślimaków. Porcje prawie zawsze były ogromne.
Z
Costa da Capariki co drugi dzień jeździliśmy podmiejskim autobusem
do Lizbony. Nad ujściem rzeki Tag do Atlantyku przesiadaliśmy się
do promu, który dość szybko przewoził nas do lizbońskiego metra.
Alternatywna trasa wiedzie przez czerwony most Ponte 25 de Abril
(2277 m długości), który
przypomina Golden Gate w San Francisco. Na jednym z brzegów stoi
gigantyczny posąg Chrystusa. Niestety, na tej trasie często tworzą
się ogromne korki.
Lizbona
jest piękna i klimatyczna. Największą atrakcją jest najstarsza
dzielnica, Alfama. O klimacie decydują strome, wąskie uliczki,
stare kamienice i wiekowe tramwaje. Rejon ten ma dwa oblicza –
miejsca pielgrzymek turystów i „zaplecze” – sfatygowane domy,
pod którymi wystają różne typki (czyli jak w każdym polskim
śródmieściu:) W jednym z takich miejsc trafiliśmy nawet na sporą
policyjną obławę na jakąś grupę facetów.
Ciekawa
jest też centralna dzielnica Bairro Alto, no i oczywiście słynne
windy (elevador),
poruszające się po bardzo stromo ułożonych szynach. Poza centrum
zdecydowanie warto zobaczyć dzielnicę Belem na zachodzie: ze
słynnym pomnikiem odkrywców (w końcu Vasco da Gama był
Portugalczykiem:), nieco mniej ciekawą zabytkową wieżą Belem
(otoczoną błotnistą mazią), a także świetnym Klasztorem
Hieronimitów, który jest najciekawszym przedstawicielem tzw.
manuelińskiego stylu architektury. Najefektowniejsze są poskręcane
kolumny i bogato zdobione figury.
Jak
zwykle nie odpuściłem sobie także (Norbert) zwiedzenia stadionów:
50-tys. zielono-żółtego Estádio José Alvalade XX, na którym gra
Sporting Lizbona i 65-tys. pięknego Estadio da Luz Benfiki Lizbona
(ten ostatni z przewodnikiem).
Na
północnym wschodzie miasta dużą atrakcją jest nowoczesna
dzielnica, w której w 1998 r. odbywała się wystawa Expo. Jest tam
naprawdę kilka ciekawych rzeczy. Naszym zdecydowanym faworytem było
niesamowite oceanarium (ponoć największe w Europie) z mnóstwem
egzotycznych ryb, pogrupowanych w czterech zbiornikach (plus jeden
główny), odpowiadających czterem oceanom. Największe wrażenie
zrobiła na nas monstrualna ryba Sunfish (Mola
mola). W tej dzielnicy
jest też oryginalny dworzec kolejowy Gare do Oriente zaprojektowany
przez słynnego Santiago Calatravę, 20-tys., ciekawa owalna hala
widowiskowo-sportowa Pavilhão
Atlântico, kolej gondolowa, tu także zaczyna się niesamowity,
ponad 17 kilometrowy (znów naj... w Europie) most Vasco da Gama.
Naprawdę nowoczesna dzielnica.
Z
Lizbony zrobiliśmy sobie wypad na północ, do Porto. Pojechaliśmy
pociągiem i przezornie wysiedliśmy jedną stację przed Porto,
jeszcze przed rzeką Douro, gdzie mieszczą się najważniejsze
piwnice ze słynnym winem porto. Zwiedziliśmy jedną z nich, blisko
150-letnią wytwórnię Wiese&Krohn, gdzie leżakowały m.in.
blisko 180-letnie butelki porto! Skusiliśmy się też oczywiście na
degustację specjalności Portugalczyków – była świetna!
Na
drugą stronę rzeki dostaliśmy się pieszo, przez niesamowity,
dwupoziomowy, ażurowy, metalowy most Luisa I z 1886 r. Potem
wspięliśmy się do centrum miasta, zwiedzając po drodze
najstarszą, średniowieczną dzielnicę, malowniczą Ribeirę, na
którą składa się plątanina wąskich uliczek. Widzieliśmy też
katedrę, ładny ratusz i wiele pięknych kościołów. Najciekawszy
z nich był rokokowy Igreja do Carmo. Na jego bocznej ścianie jest
ogromna dekoracja z biało niebieskich płytek azulejos,
które są jednym z symboli Portugalii. Ciekawą budowlą jest także
sala koncertowa Casa da Música zaprojektowana przez słynnego
Holendra Rema Koolhaasa.
Będąc w Porto nie mogłem (Norbert) sobie
też odmówić wizyty na słynnym stadionie FC Porto – Estadio do
Dragao.
Po
powrocie do Costa da Caparica wybraliśmy się też w najbliższe
okolice Lizbony. Zwiedziliśmy więc nadmorskie Cascais z ciekawą
cytadelą, mariną i niesamowitymi formacjami skalnymi nad oceanem –
klifem Boca do Inferno. Byliśmy też na przylądku Cabo
da Roca z latarnią morską,
najdalej na zachód wysuniętym punkcie Europy, a także w Sintrze,
gdzie największą atrakcją jest wielka góra z ciekawymi,
kolorowymi zamkami na szczycie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz