1999 r.
W
naszą pierwszą dalszą podróż autostopową postanowiliśmy wybrać
się do magicznego Paryża. Startujemy z Radomia. Po drodze, gdy idąc
na wylot z ciężkimi plecakami odpoczywamy na murku ogrodzenia
jakiegoś domu, pies zjada kawałek mojego (Norbert) plecaka. Zaczyna
się pechowo, na dodatek muszę targać plecak z zabandażowanym
kolanem, które skręciłem sobie tuż przed wyjazdem, podczas pogo w
gdańskim klubie „Kwadratowa”:)
Ruszamy z wylotówki na Warszawę. Dojeżdżamy do Białobrzegów, a „nasz” kierowca nie może uwierzyć, że za cel obraliśmy sobie Paryż, a nie Paradyż. Cóż, najlepsze lata autostop ma już za sobą. W Grójcu zbaczamy z trasy E7. Wysiadamy za późno i wracamy z buta na wcześniejszy wiadukt. Stamtąd trafiamy trzecim stopem do Sochaczewa. Tam zjadamy lody, a po drodze na wylot widzimy dwie dziewczyny z zagranicy, które śpiewają hit: „Ooo, we’re going to Ibiza…”. Rzeczywiście, mają tabliczkę Ibiza!
Wkrótce zatrzymuje się chłopak o imieniu Olek, który bardzo się cieszy, że może nas zabrać, bo jedzie do studiującej w Niemczech żony i chciałby mieć po drodze z kim pogadać. My też się cieszymy, bo mamy transport na bardzo dużą odległość.
Ruszamy z wylotówki na Warszawę. Dojeżdżamy do Białobrzegów, a „nasz” kierowca nie może uwierzyć, że za cel obraliśmy sobie Paryż, a nie Paradyż. Cóż, najlepsze lata autostop ma już za sobą. W Grójcu zbaczamy z trasy E7. Wysiadamy za późno i wracamy z buta na wcześniejszy wiadukt. Stamtąd trafiamy trzecim stopem do Sochaczewa. Tam zjadamy lody, a po drodze na wylot widzimy dwie dziewczyny z zagranicy, które śpiewają hit: „Ooo, we’re going to Ibiza…”. Rzeczywiście, mają tabliczkę Ibiza!
Wkrótce zatrzymuje się chłopak o imieniu Olek, który bardzo się cieszy, że może nas zabrać, bo jedzie do studiującej w Niemczech żony i chciałby mieć po drodze z kim pogadać. My też się cieszymy, bo mamy transport na bardzo dużą odległość.
Podróż mija bardzo
sympatycznie. Przed granicą z Niemcami świętujemy z Olą naszą
drugą rocznicę (toast żubrówką:). Po drodze śpimy na jednym z
przyautostradowych parkingów w samochodzie, a następnego dnia przed
południem docieramy do Marburga w środkowych Niemczech. Tam w
akademiku bierzemy prysznic, jemy śniadanie i po zakupie
w Aldiku piwa ruszamy dalej. Jest mało perspektywicznie, bo łapiemy
niemal w środku miasta. Na szczęście zatrzymuje się kabriolet,
ale zabiera nas zaledwie kilkanaście kilometrów (jedzie 220 km/h) i
zostawia na środku autostrady. Boimy się, że zatrzyma nas gorliwa
niemiecka policja, ale coś się zatrzymuje i jedziemy. W krajach
gęsto pokrytych siecią autostrad trzeba dobrze planować podróż i
nie zbaczać z głównych szlaków. Najlepiej łapać stopa na
stacjach benzynowych. Nie zawsze więc można zobaczyć po drodze
wszystko co ciekawe.
Pod Metz utykamy na
dużej stacji benzynowej. Spotykamy tam dwóch Polaków, którzy
właśnie wracają z Paryża. Mają bardzo małe plecaczki, nie mają
namiotów i śpiworów. Tymczasem nasze bagaże strasznie nam ciążą.
Wzięliśmy mnóstwo jedzenia i ciuchów. Nasze plecaki ważą 30 i
35 kg! Na następnych wyprawach nie popełnimy już tego błędu. Nic nie chce się
zatrzymać, szykujemy się więc do pierwszego „dzikiego” noclegu
na zagranicznej trasie. Mamy niezłego pietra, więc szukamy
odosobnionego miejsca na postawienie namiotu (niebieskiego, a wiec
niezbyt zlewającego się z otoczeniem) w pobliskim lesie. A co,
jeśli dostrzeże nas tam jakiś psychopata:)?
Nastrój „grozy” potęguje fakt, że na drzewie zauważamy części
damskiej garderoby. W końcu rozbijamy namiot i jakoś zasypiamy.
Rano, po toalecie na stacji benzynowej, zatrzymujemy furgonetkę z hipisami, która jedzie w dobrym kierunku. Mijamy słynne pola koło Verdun – miejsce krwawej bitwy z czasów I wojny światowej. Niestety, nie ma po drodze żadnej stacji, a hipisi odbijają na południe. W końcu wysiadamy na ogromnym skrzyżowaniu autostrad i docieramy na dużą stację benzynową. Po pewnym czasie zabiera nas busem kierowca, który jedzie aż do Paryża. Wiezie już dwóch stopków z Rosji. Po drodze zatrzymujemy się w Reims, gdzie zwiedzamy piękną gotycką katedrę, miejsce koronacji francuskich królów.
Rano, po toalecie na stacji benzynowej, zatrzymujemy furgonetkę z hipisami, która jedzie w dobrym kierunku. Mijamy słynne pola koło Verdun – miejsce krwawej bitwy z czasów I wojny światowej. Niestety, nie ma po drodze żadnej stacji, a hipisi odbijają na południe. W końcu wysiadamy na ogromnym skrzyżowaniu autostrad i docieramy na dużą stację benzynową. Po pewnym czasie zabiera nas busem kierowca, który jedzie aż do Paryża. Wiezie już dwóch stopków z Rosji. Po drodze zatrzymujemy się w Reims, gdzie zwiedzamy piękną gotycką katedrę, miejsce koronacji francuskich królów.
Po południu docieramy do naszego celu – Paryża. Pod łukiem triumfalnym żegnamy się z kierowcą, któremu wręczamy pocztówkę z Polski z podziękowaniami (to takli nasz zwyczaj na stopie). Siadamy pod pięciogwiazdkowym hotelem Meridien i łyżeczką jemy pokruszone Pieguski z Polski:) Potem piechotą idziemy kawał drogi i na około (3 godziny!) docieramy do kempingu w Lasku Bulońskim.
W Paryżu zwiedzamy co się da – Luwr, Wersal, oczywiście wieżę Eiffla, Katedrę Notre-Dame, Łuk Triumfalny, dzielnicę Montmartre z Bazyliką Sacré Coeur, Panteon, niesamowitą kaplicę Sainte-Chapelle, Dzielnicę Łacińską, nasze ulubione Musée d'Orsay, a także nowoczesną dzielnicę La Défense, Cmentarz Père-Lachaise z grobem m.in. Jimma Morrisona i oczywiście stadion Parc des Princes. Możemy też wysłać do rodziców kartki z triumfalnym pozdrowieniem: udało się!
Po kilkunastu dniach włóczęgi po pięknym Paryżu poszukujemy wylotówki. To trudne zadanie w 12-milionowej aglomeracji – w takim Radomiu na przykład w każdym z czterech kierunków świata jest po prostu jedna duża droga:) W Paryżu dziesiątki. Poza tym nie mamy dokładnej mapy. Ale znów dopisuje nam szczęście. Na wschodnich przedmieściach, gdzie drogi są naprawdę gęste, zatrzymuje się samochód i wyjeżdżamy z Paryża. Facet non stop mknie 200 km/h.
Szybko dojeżdżamy do Niemiec. Prawie cały ten kraj przejeżdżamy błyskawicznie z jednym kierowcą, który jedzie do Berlina (na początku tylko utykamy w gigantycznym korku pod Frankfurtem – autostrady są ok, ale ogromna ilość korzystających z nich samochodów powoduje, że w przypadku najmniejszej blokady zatory są nie do pokonania). Pod stolicą Niemiec robimy sobie nocleg obok jednej ze stacji benzynowych. Okazuje się, że wszędzie krąży policja, ponieważ szuka jakiegoś seryjnego mordercy...
Stamtąd ruszamy rano w
polskim tirze, ale przez cały dzień docieramy zaledwie za granicę
niemiecko-polską. Wieczorem rozbijamy namiot w lesie pod
miejscowością Torzym. Rano tradycyjnie bierzemy „prysznic” w
butelce wody, a potem docieramy vanem z jakimś biznesmenem pod
Poznań. Następnie zabiera nas ciężarówka. Kierowca, który przez
całą noc czekał na cement pod bramą cementowni, ciągle zasypia
za kierownicą. Budzi się w momentach, gdy auto wypada z kolein
autostrady Poznań-Konin. Nic nie daje nasze zagadywanie – jest
padnięty.
W końcu szczęśliwi, że żyjemy, wysiadamy pod Koninem. Potem jedziemy trasą na Warszawę - do Sochaczewa zabiera nas chłopak o nazwisku „Cyps albo Zyps” - nie uwierzylibyśmy, gdyby nie pokazał nam swojego dowodu. W końcu docieramy na E7 i wieczorem dojeżdżamy tirem do Radomia. Paryż zdobyty, a nasza wielka przygoda z autostopem zaczęła się na dobre!
W końcu szczęśliwi, że żyjemy, wysiadamy pod Koninem. Potem jedziemy trasą na Warszawę - do Sochaczewa zabiera nas chłopak o nazwisku „Cyps albo Zyps” - nie uwierzylibyśmy, gdyby nie pokazał nam swojego dowodu. W końcu docieramy na E7 i wieczorem dojeżdżamy tirem do Radomia. Paryż zdobyty, a nasza wielka przygoda z autostopem zaczęła się na dobre!