WŁOCHY

2022

W związku z planowaną przeprowadzką, w tym roku szukaliśmy jakiegoś bliższego kierunku na wyjazd. Padło na południowe Włochy, które zawsze nas ciągnęły, ale odkładaliśmy je na później. W podjęciu decyzji pomogła bardzo dobra promocja na bilety z Modlina do Bari. Skusiła się też na nią Justyna Steczkowska, która siedziała w naszym samolocie:)

Lot jest króciutki, dłużej zajmuje nam dojazd na lotnisko i odprawa. Po przylocie kierujemy się do wypożyczalni samochodów, bo przez pierwszy tydzień chcemy zwiedzać z autem. Wybraliśmy wypożyczalnię Leasys, która miała dość dobre opinie, o co w przypadku włoskich wypożyczalni niełatwo. Nie polecamy, bo na końcu próbowali nam ściągnąć z karty kasę za zbyt późne oddanie samochodu, co było nieprawdą.

Z lotniska jedziemy do Bari, stolicy prowincji Apulia. Okazuje się jednak, że nasze córki zamiast zwiedzania wolą drzemkę po trudach podróży, więc zostawiamy samochód na parkingu i na zmianę z Olą oglądamy szybko starówkę. Jest bardzo ładnie, ale mega gorąco (jak to w sierpniu:).

Nasz kolejny cel to Alberobello, miasto słynące z charakterystycznych białych domków trulli ze spiczastymi dachami z kamienia. Pierwsze powstały podobno już w XIII w. Jedna z hipotez mówi, że ich właściciele wybierali taką formę budowy, aby w razie konieczności szybko rozebrać dom (bardzo łatwo można zdemontować dach). Dzięki temu nie musieli płacić podatków, bo te obowiązywały tylko w przypadku ukończonych budynków. W całym mieście jest ich ok. 1500. Robią wrażenie! Alberobello wygląda jak sceneria do filmu o skrzatach. Co ciekawe, domki można spotkać także w okolicach miasta, ale nigdzie indziej na świecie.

Później zatrzymujemy się jeszcze na chwilę w miasteczku Locorotondo, które słynie z białej starówki zbudowanej na planie koła. Nie mamy jednak już siły na zwiedzanie i jedziemy do miasteczka Mesagne, gdzie mamy nocleg.

Pierwsze wrażenia z Apulii są bardzo fajne. Teren jest może trochę monotonny (płasko), porośnięty gajami oliwkowymi, ale pełno jest urokliwych miasteczek. Nic dziwnego, że ta część Włoch staje się ostatnio coraz bardziej popularna.

Nasz wynajęty jeszcze w Polsce dom pod Mesagne jest super. Do dyspozycji mamy dwie sypialnie, salon i ogród z domkiem na drzewie. Trochę upierdliwe są tylko komary. Zadziwiająco dobrze sobie radzą na wysuszonym południu Europy. Choć z aurą bywa tu różnie – gdy zostawiamy pod sklepem samochód, nagła ulewa trochę zalewa nam jego wnętrze przez niedomknięte okna.




W kolejne dni zwiedzamy największe atrakcje położone na obcasie włoskiego buta. Najpierw Polignano a Mare z pocztówkową plażą Lama Monachile. To zdecydowanie jedna z ciekawszych plaż, jakie widzieliśmy. Położona jest między dwoma wysokimi klifami, na których stoją stare domy. Sama kąpiel to wyzwanie, bo trafiamy na duże fale, a dno jest bardzo kamieniste. Ludzi jest mnóstwo, bo to szczyt włoskiego sezonu urlopowego. Z tego powodu kolejnym wyzwaniem jest znalezienie miejsc parkingowych. Z reguły udaje nam się zaparkować po prostu na ulicy (opłaty w parkometrze są rzędu 1–2 euro/h), ale czasami trzeba się trochę najeździć.

Nasz kolejny cel to pobliskie Monopoli. Ma bardzo urokliwą starówkę z labiryntem wąskich uliczek i fajny port z łodziami rybackimi.

Duże wrażenie robi na nas Ostuni, białe miasto położone na wzgórzu – podobne do Locorotondo, ale większe. W knajpie na głównym placu jemy pierwszą podczas tego wyjazdu włoską pizzę. Oczywiście jest pyszna:) W ogóle tutejsze jedzenie nam bardzo smakuje. Oprócz pizzy jadamy makarony, foccacię i inne dodrze znane włoskie przysmaki. Ola delektuje się tutejszą kawą, bo wiadomo, że i na jej punkcie Włosi mają bzika. W każdym z naszych noclegów podstawowym wyposażeniem jest kawiarka, a często też ekspres do kawy.

W Apulii sporo jest też cudów natury. My na pierwszy ogień bierzemy Grotta della Poesia, naturalny basen otoczony skałami. W pobliżu jest Torre Sant'Andrea, czyli kilka pięknych formacji skalnych, które wyrastają z lazurowego morza. Duża frajdę mamy też z wizyty na plaży Baia dei Turchi. Sama kąpiel – jak to kąpiel. Ale otoczenie jest bardzo ciekawe. Plaża położona jest przy niskim klifie, a żeby się tu dostać, trzeba podjechać z parkingu ciuchcią na kołach (6 euro, już z parkingiem), a potem przedrzeć przez gęsty las. Kolejne warte odwiedzenia miejsce w pobliżu to nadmorskie Otranto, następne miasto z labiryntem wąskich uliczek i dominującym nad nimi potężnym zamkiem.



Po trzech dniach opuszczamy Mesagne i Apulię i jedziemy do kolejnej włoskiej prowincji, Bazylikaty. Tu krajobraz się już trochę zmienia, jest bardziej górzysty. Dzięki takiemu ukształtowaniu terenu mogła tu powstać absolutna perełka, czyli miasto Matera. Duża cześć zlokalizowanych w niej domów, ale też kościoły, została wykuta w skałach. Powiedzieć, że widok z góry na Materę „zapiera dech w piersiach” to mało. Po mieście można sobie godzinami spacerować i pilnować, żeby się nie zgubić w chaotycznie poprowadzonych uliczkach. Samochody jeżdżą tylko po kilku większych ulicach. Pędził nimi też Bond, James Bond, bo właśnie w „Materze” kręcona była część „Nie czas umierać”. Już w trakcie oglądania filmu powiedziałem sobie, że muszę tu przyjechać. Dość szybko się udało:)

Kolejny nocleg mamy w Gravina in Puglia. Miasto też ma fajną starówkę, ale słynie przede wszystkim z zabytkowego mostu Ponte dell’Acquedotto, który spina dwie części miasta położone na przeciwległych klifach. Teraz przyjeżdżają tu również fani Bonda, bo na moście kręcona była jedna z efektownych scen ostatniego filmu o 007. Nie tylko z tego powodu przejście nim to fajna sprawa.

Nasz następny cel to Kampania, która kojarzy się przede wszystkim z Neapolem. Ciekawostka – w drodze do miasta widzimy kilka pożarów traw. Upały dają się we znaki.

Już spory kawałek przed Neapolem widoczny jest wulkan Wezuwiusz, który dominuje nad miastem. My musimy je całe okrążyć, bo nasz nocleg znajduje się w miejscowości Marano di Napoli. Już na pierwszy rzut oka widać, że jest tu brudniej niż w Apulii. Na ulicach jest mnóstwo śmieci, co – jak wiadomo – ma związek z tym, że jakiś czas temu za ich zagospodarowanie wzięła się miejscowa mafia Camorra. Efekt jest taki, że śmieci są upychane gdzie się da, podobno nawet w zapadliskach w Wezuwiuszu.

Skoro o mafii mowa, odwiedzamy słynne blokowisko w dzielnicy Scampia, znane z serialu „Gomorra”. Dość szybko się jednak stamtąd zwijamy, bo miejscowi wyraźnie nie lubią, gdy kojarzy się ich z mafiozami.

Poza tym nasze zwiedzanie jest dość standardowe. Przechadzamy się wąskimi uliczkami w dzielnicach Santa Lucia i Centro Storico. Ludzie mieszkają tu w ciemnych, ciasnych klitkach i jeśli tylko mogą, wychodzą na zewnątrz (podobnie jak karaluchy). To naprawdę dziwne zjawisko w jednym z najbardziej rozwiniętych państw świata. Widać, jak bardzo biedne południe Włoch różni się od bogatej północy. W wielu miejscach nie wygląda tu jak w zachodniej Europie, bardziej jak w Afryce. Wszędzie stoją figurki świętych i ołtarzyki na cześć zmarłych, no i oczywiście te z wizerunkiem Maradony, byłego gracza SSC Napoli, który – bez żadnej przesady – traktowany jest tu jak Bóg. Taki folklor to my lubimy!:)

Oglądamy Piazza del Plebiscito, pałac królewski, Galerię Umberto ze słynnym szklanym dachem, Castel Nuovo, katedrę i odwiedzamy zabytkową Quartieri Spagnoli.

Jeden dzień poświęcamy na wizytę w katakumbach San Gennaro, jednej z największych atrakcji Neapolu. Są naprawdę duże i robią wrażenie. Wyjście z nich zlokalizowane jest w kolejnej podejrzanej dzielnicy, gdzie jest trochę slumsowato.

Kolejnego dnia ruszamy do Pompejów, starożytnego miasta, które w 79 r. zostało doszczętnie zniszczone w wyniku erupcji Wezuwiusza. Amfiteatr, Forum czy rozmaite świątynie i rezydencje świetnie się zachowały, bo setki lat były osłonięte zastygłą lawą. Niesamowita sprawa! Na końcu trasy można zobaczyć odlewy ludzi i zwierząt w różnych pozach, takich, jak w momencie wybuchu wulkanu.

Następny punkt programu to wizyta na szczycie „sprawcy” tych nieszczęść. Wezuwiusz ma prawie 1300 m n.p.m. i wyrasta praktycznie z poziomu morza, dlatego dużym ułatwieniem jest możliwość pokonania większej części drogi na szczyt samochodem. W miejscu, gdzie widać już wierzchołek, jest parking (rezerwujemy go wcześniej, jest zatłoczony), skąd jeszcze kawałek podwozi nas bus. Stamtąd trzeba się już przespacerować, ale szutrowa dróżka nie sprawia problemów. Widoki ze szczytu są niesamowite. Po jednej stronie widać Neapol i Zatokę Neapolitańską, po drugiej skalisty krater wulkanu, głęboki na 200 m. O tym, że jest czynny, świadczy wydobywający się z niektórych miejsc dym. To zdecydowanie jeden z hitów tych wakacji!



Kolejnego dnia wracamy na drugą część Włoch, w okolice Bari. Przy lotnisku oddajemy samochód i ruszamy autobusem do miejscowości położonej na północ – Margherita di Savoia. Przez tydzień mieszkamy tu w wynajętym domu. Miejscowość słynie z... białej odmiany cebuli i drugiej na świecie (po Boliwii) morskiej misie solnej. Produkcja soli to tutejsza specjalność, ale nas przyciągnęła tu fajna piaszczysta plaża i ciepłe Morze Adriatyckie. Każdego dnia chodzimy na plażę, kąpiemy się, gramy w karty i degustujemy tutejsze specjały. Takie tam rodzinne wakacje:)

Wszystko co dobre, szybko się jednak kończy i po dwóch tygodniach wracamy do Polski. Najpierw autobusem do Bari (o nieludzkiej rannej porze, gdy jeszcze jest ciemno), potem samolotem do Modlina i wreszcie autem do domu. Fajny wyjazd – południowe Włochy mają w sobie jeszcze trochę dzikości, co bardzo nam odpowiada:)


 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz